czwartek, 12 września 2019

Metal Hammer Polska Nr 172 10/2005

Najsłynniejsi Finowie love metalu wydali piąty album w swojej dyskografii. Już w drugiej połowie września „Dark Light” kupić można było w każdym dobrym sklepie muzycznym. Muzycy postanowili zaserwować swoim fanom prawdziwy przedsmak jesienno - zimowej trasy koncertowej. Zanim zespół wyruszył na koleiny podbój Wielkiej Brytanii i reszty  Europy, o USA nie wspominając, fani zamieszkujący ziemie Starego Kontynentu mieli  okazję zobaczyć HIM na kilku kameralnych występach. Ville i jego drużyna odwiedzili m.in. Holandię, Hiszpanię, Włochy, ale także... Słowację.





Swoje chwalicie, cudzego nie odwiedzacie...

Niestety, nikt nie okazał się na tyle wspaniałomyślny, by Skandynawów zaprosić do Polski. Ci, którzy wiedzieli o występie i do skarbonki odłożyli trochę złotówek, zapewne udali się do Bratysławy. Pozostałym wydawać by się mogło, nie pozostało nic innego jak w niedoli ocierać łzy. Tymczasem, mam dla Was rewelacyjną wiadomość - Gas, doskonale znany perkusista kapeli, obiecał mi, że już w pierwszych miesiącach nowego roku dołoży wszelkich starań, by przyjechać do kraju nad Wisłą i zagrać dla polskich fanów. A wiadomo - skoro przyjedzie Gas, to zobaczymy też, jak zawsze tajemniczego, Villego V.

Zastanawiałam się, skąd właściwie pomysł na zagranie takiej „przedtrasy” . Znane są występy np.: Maxa Cavalery, który podczas trasy koncertowej promuje materiał z jeszcze nie wydanych albumów. Z HIM jest jednak inaczej, gdyż zespół postanowił... No właśnie, cóż takiego? Gas: "Głównym założeniem tej mini - trasy było pokazanie się w większych miastach Europy i oswojenie widowni z niewielką częścią nowego materiału. Poza tym, chcieliśmy też zwiedzić nasz kontynent. Z reguły, gdy jesteśmy w trasie, gramy 3 — 4 koncerty i mamy jeden dzień przerwy. Tym razem po każdym występie mamy dzień, dwa przerwy. Taki system podoba mi się o wiele bardziej. Mogę zwiedzać miasta, w których przebywamy".


Dodać należy, że równie ważnym aspektem mini — trasy jest granie koncertów w miejscach niewielkich, gdzie z reguły występują gwiazdy zdecydowanie mniejszego formatu. Siedzisko, jakie na każdym koncercie zajmuje Gas choć oddalone od początku sceny, zdaje się być doskonałym punktem obserwacyjnym. Czy lepiej grać w niedużych klubach niż na ogromnych festiwalach, których swoją drogą HIM zaliczył już krocie? Wystarczy wymienić choćby Download Festiwal, Rock Am Ring, czy wielki Roskilde Festival. Gas: "Jeśli chodzi o koncerty, to zdecydowanie wolę grać w małych klubach. Głównie ze względu na kontakt z publicznością. Przed wielką, festiwalową sceną zawsze stoi mnóstwo fotoreporterów, którzy błyskają w oczy leszami, zakłócają relacje z publiką, psują klimat. Generalnie, w klubach gra się przyjemniej. Poza tym nagłośnienie jest zdecydowanie lepsze, można dobrze dostosować dźwięk, przeprowadzić próby dźwiękowe. Na festiwalach z reguły brakuje na to czasu, a gdy wieje, dźwięk jest fatalny".

Kto na zimne dmucha, temu wiatr w oczy nie wieje. Najnowszy album HIM trafił do sklepów 26 września. Podczas „przedtrasy” zespół prezentował niewiele utworów z najnowszego albumu. „Gramy trzy piosenki - potwierdza Gas - Najnowszy singiel „Rip Out The Wings Of A Butterfly" oraz „Vampire Heart" oraz „Killing Loneliness'. Jak przystało na HIM, tytuły zioną patosem... Gas: "Hah, jak zawsze! Chcieliśmy grać trochę więcej nowego materiału, ale zrezygnowaliśmy ze względów bezpieczeństwa. Fani zawsze nagrywają koncerty, potem publikują je w sieci. Nie trzeba było długo czekać, by te trzy piosenki szybko znalazły się w Internecie. Nie byłoby nam zbyt miło, gdybyśmy wiedzieli, że nasz nowy album, jeszcze przed premierą można było ściągnąć z netu. Oczywiście, po premierze będzie to, niestety, normalne".

Sprawa Internetu jest dość kontrowersyjna. Z jednej strony dzięki niemu zespoły zyskują na popularności. Z drugiej jednak, istnieje niebezpieczeństwo kradzieży piosenek. Gas ma wiele wątpliwości na temat potęgi sieci. "Internet jest i dobry i zły. Sam surfuję po sieci w poszukiwaniu dobrych płyt. Gdy coś mi się spodoba, idę do sklepu i kupuję dany album. Nasze krążki są dość drogie, czasem trudno je dostać, dlatego ludzie ściągają je z sieci. Najgorsze jest dla mnie to, że w niektórych krajach ludzie ściągają nasze płyty po to, by sprzedawać je na czarnym rynku". Pre—tour stała się prawdziwą furorą.  Zresztą, w sprawie HIM żadna to nowość — bilety na ich koncerty sprzedają się jak świeże bułeczki. Jak fani reagują na no", mocno melodyjny, materiał? „Piosenki bardzo się ludziom podobają, doskonale znają już słowa do nowego singla. Nie mogę się doczekać, gdy wyruszymy w trasę i zaprezentujemy im też pozostałe utwory".





Dziesięć piosenek nowy album czyni... 


"Nie chcę się przechwalać, ale sądzę, że nowy krążek jest najlepszy w naszej całej dyskografii" - tym zdaniem podsumował Gas najnowszy produkt HIM. Moja riposta była natychmiastowa: Hah, każdy to mówi o swoim najnowszym albumie! Na co perkusista zebrał się na dłuższą wypowiedź. "Być może, aleja naprawdę tak sądzę! Dla mnie jest to płyta, której słuchałem najdłużej po jej nagraniu. Pozostałe rzucałem w kąt już po tygodniu, tą jednak tłukę cały czas. Myślę, że wynika to z faktu, że utwory na „Dark Light" powstawały zaledwie w przeciągu miesiąca. To znaczy, Ville pisał je przez jakiś rok, jednak praca w studiu trwała właśnie około 30 dni. Normalnie, krążek nagrywa się przez kilka miesięcy, nawet rok. Tym razem trwało to krótko, przez co materiał brzmiał dla nas bardzo świeżo. Gdy ukazał się „Deep Shadows and Brilliant Highlights", piosenki z tego albumu znaliśmy już doskonale. Nagranie tego materiału zajęto nam wtedy bardzo dużo czasu i zanim je wydaliśmy minął dobry rok. Gdy płyta trafiła do sklepów, był to już dla nas stary materiał. Z „Dark Light"jest zupełnie odwrotnie". Piąty longplay w karierze miłosno - metalowych Finów zawiera dziesięć premierowych kompozycji. Są to między innymi tytułowe „Dark Light", „Behind The Crimson Door", i znajomo brzmiąca nazwa, choć melodycznie zdecydowanie inne „The — Side Of Eden” . Dla mnie krążek ten jest zdecydowanie melodyjny, Gas zauważa w nim zupełnie inną cechę. "Myślę, że nowy album jest najmocniejszy, jaki do tej pory udało nam się nagrać. Są tam iście heavy metalowe wstawki. Krążek nagrywaliśmy trochę inaczej. Najpierw nagraliśmy piosenki na taśmę. Przez kilka dni słuchaliśmy ich i wyłapywaliśmy wszelkie niedociągnięcia, spisywaliśmy pomysły dotyczące ich przearanżowania”. Jakie aspekty decydują, który kawałek wybrany zostanie na singiel?  "Staramy się decydować o tym wspólnie, choć ostateczne słowo przypada Villemu i producentom. Gdybym to ja miał decydować o wyborze utworu na singiel promujący najnowszy album, wybrałbym „Under The Rose". Uważam, że ta piosenka ma intrygujący refren, łatwo wpada w ucho, gdy słucha się jej w radio... Drugi, też bardzo dobry kawałek to „Killing Loneliness". Na razie jednak jeszcze nie wiem, który utwór wybierzemy na drugi singiel. Być może będzie to któryś z tych dwóch. Będę o to zabiegał". 


Najczęstsze epitety jakimi opisuje się współczesny świat przybierają znaczenie ciemnych barw, negatywnych skojarzeń, pesymistycznych myśli. Cóż to za ciemnie światło, jakie rzuciło cień na krążek Skandynawów? "Hmm... To było pytanie do Villego. Daj mi sekundkę, by o tym pomyśleć.. Moja interpretacja różni się zapewne od wizji Villego. Dla mnie tytuł ten odnosi się do tego wszystkiego, co dzieje się na świecie. Jakby wszystko spowite było czernią. Spójrz co się dzieje — tragedia tsunami, huragan i powódź w Nowym Orleanie, te wszystkie wojny. Naprawdę, niewiele dobrych rzeczy dzieje się na Ziemi. Większość to niestety dramaty niewinnych ludzi". 


Gdzie muzyków pięciu, tam nie ma czego słuchać...


Ville Valo, charyzmatyczny wokalista HIM, pełni rolę niekwestionowanego lidera zespołu. Z czystym sumieniem stwierdzić można, że to dzięki niemu Finowie odnoszą taki spektakularny sukces. Nie chodzi już tylko o chwytliwe melodie i łatwo przyswajalne teksty. Dziewczyny szaleją za intrygującym spojrzeniem frontmana, za jego niby — nihilistyczną postawą. Valo uosabia rock and rollowca buntownika, który głęboko pod skórą zostaje XIX—wiecznym romantykiem, poetą, kompozytorem. To idol nastolatek przeżywających jakże straszliwy ból, które przecież swoją postawą krzyczą światu zdecydowanie NIE, z drugiej strony błądzą w poszukiwaniu namiętnego uczucia. Androgeniczny Valo nie musi podobać się każdemu, jednak każdy przyznać powinien, że ten facet nie jest wytworem show biznesu. Choć za zespołem HIM nie przepadam, to z całym szacunkiem uważam, że jego frontman wykazuje wybitny talent muzyczny. Doskonały słuch, dar niebios w postaci przynajmniej dwuoktawowego głosu oraz zdolności kompozytorskie to niekwestionowane atuty tego muzyka. Słowa te potwierdza sam Gas, który gra z Ville już od przeszło sześciu lat. "Zespół nie komponuje piosenek, to zadanie Villego. On wymyśla melodie, przedstawia główny zamysł utworu, a potem wszyscy razem nad nim pracujemy, jammujemy. Ville przynosi na próby pomysł melodii, gra na i śpiewa. Gdy dany kawałek nam się spodoba pracujemy nad nim, ja dogrywam perkusję, a reszta chłopaków swoje partie muzyczne. Taki sposób gry zdaje się doskonale funkcjonować. Wiesz, to są jego kompozycje i ostatnie słowo wo zawsze należy do niego. Oczywiście są rzeczy, które mnie wkurzają. Czasami daję mu wskazówki, co bym zmienił, a czego bym nie wyrzucał. Ville słucha się mnie, ale czasem też robi po swojemu i to nie zawsze wchodzi na dobre. Dziś jednak współpracuje nam się o wiele lepiej, niż dawniej. Do HIM dołączyłem dopiero przy tworzeniu „Razorblade Romance" i przy tym albumie też nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. Po prostu dograłem swoje partie w studiu. Dziś słyszę, że krążki HIM nie są tylko pomysłem Villego, ale też naszym. Wczuwam wyraźnie efekty naszej współpracy".


Czy to znaczy, że Valo objął w zespole władzę absolutną i nikt nie ma prawa wtrącić swoich trzech, muzycznych groszy? "Wiesz, prywatnie komponuję piosenki od dwudziestu lat. Jednak, jeśli chodzi o HIM nie bytem w tej kapeli od początku, tak jak mówiłem doszedłem dopiero po nagraniu pierwszego albumu („Greatests Love Songs, Vol.666, przyp.red.). Gdy rozpoczynaliśmy pracę nad kolejnym krążkiem, okazało się, że Ville miał już cały materiał skomponowany. Nie musieliśmy nic poprawiać, nie było potrzeby, by komponować te utwory od nowa. Wszystkim bardzo spodobały się kawałki Villego, więc po prostu je zagraliśmy. Poza tym HIM to dziecko Villego, które jakby wspólnie wychowujemy".






Niedaleko pada wytwórnia od wytwórni...

„Dark Light” jest pierwszym albumem Finów nagranym w Stanach Zjednoczonych. To krążek, którym zespół ma zamiar podbić serca amerykańskich miłośników melancholijnych tonów. Ameryka to dla wielu synonim dobrobytu i splendoru. Tam bardzo łatwo stać się gwiazdą — tak przynajmniej przyjęto się w zbiorowej świadomości Europejczyków. Wiele tych stereotypów jest wyssanych z palca, jednak faktem jest, że dla zespołu ze Starego Kontynentu sukces za Oceanem to spełnienie najskrytszych marzeń. "Myślę, że w Stanach nie jesteśmy na razie popularni- twierdzi Gas. - Jesteśmy w trakcie zdobywania rozgłosu, to dopiero nastąpi. W sumie, mogliśmy już dawno ruszyć na podbój USA, ale BMG nigdy nie chciało nas tam wydawać. Promowali nas za to w Japonii. Do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego działali w taki sposób. Teraz stratujemy za Oceanem z czystą karta, z zerowej pozycji. Mam nadzieję, że wysiłek, który do tej pory włożyliśmy w podbój USA nie pójdzie na marne.  Trudno jednak przewidzieć, jak wszystko potoczy się dalej. Wydaliśmy w Ameryce dopiero pierwszy album. Musimy poczekać może do zimy, by dowiedzieć się, czy Amerykanom spodobała się nasza muzyka Sądzę, że w tym wypadku Internet byt akurat pomocny. Wielu poznało nas w Stanach właśnie dzięki niemu. To doskonalą promocja. Pamiętam pewną zabawną sytuację, podczas pierwszej, amerykańskiej trasy koncertowej. Pierwszy koncert graliśmy w Nowym Jorku. Setlista składała się w dużej mierze z kawałków pochodzących z „Love Metal", do tego dołożyliśmy chyba „Join Me" oraz „Right Here In My Arms", to tyle. Wydaje mi się, że „Love  Metal" wydał w Stanach Universal, o czym nie wiedzieliśmy. Naszym celem była wtedy promocja tego krążka. Gdy zaczęliśmy występ, okazało się, że ludzie znają słowa i śpiewają razem z Ville. Byliśmy zszokowani, w życiu się tego nie spodziewaliśmy. To niesamowite, że jedziesz na drugi koniec świata, a ludzie znają twoje piosenki". 

HIM zakończył współpracę z BMG. Od tego roku zespół nagrywa dla mniejszej wytwórni, Sire Records, będącej częścią ogromnej korporacji Warner Bros. Czy w związku z tym, zaszły jakieś zmiany w tworzeniu piosenek, czy choćby wewnątrz kapeli? "Nie, nie zauważyłem jakichś znaczących zmian. BMG Jest równie ogromną wytwórnią jak Warner. Sire Records jest małe, podlega Warnerowi. Mimo to, jesteśmy niezależni. Sire nie podpisuje wielu kontraktów, nagrywa dla nich może około dziesięć zespołów. Sądzę, że ta firma zatrudnia około dziesięciu osób. To jednak wystarczy, by sprawnie działać. Zawsze, gdy potrzeba pomocy, mogą zgłosić się do Warner Bros., którego są przecież częścią. To doskonałe rozwiązanie —jesteś częścią wielkiej machiny, ale mimo wszystko zachowujesz niezależność. Cieszę się niezmiernie, że nagrywany waśnie dla Sire, a nie dla Warnera, który ma pod swoimi skrzydłami sto albo i więcej zespołów. To była dobra decyzja. Sire może skupić się tylko na nas, nie jest rozrywany między mnóstwem innych bandów. Ma więcej czasu dla HIM, bez ciśnień może omówić z nami najmniejsze szczegóły produkcji. Czujemy się docenieni i wiem, że się o nas dba. To bardzo ważne".

Jeśli już mowa o wytwórniach, warto wspomnieć o tej, która stanowi własność samego Valo. Okazało się, że pomysł, by założyć własną firmę fonograficzną, przyszedł liderowi w dość niewygodnych okolicznościach... "Ville straszliwie spił się pewnego wieczora, poszedł spać i rano obudził się z wielkim kacem. Wtedy właśnie przyszedł mu do głowy pomysł, by założyć wytwórnię i nazwać ją Heartagram".

Nadzieja matką...

"Moim celem zawsze było granie muzyki. Gdy byłem mały koniecznie chciałem się nauczyć grać na instrumencie, bo wiedziałem, że to jest właśnie rzecz, którą chcę w życiu robić. Kiedyś pracowałem na rusztowaniach i zawsze po pracy grałem muzykę, ćwiczyłem do upadłego. Mam to po prostu we krwi, Od '99 nie zajmuję się niczym innym i czuję się tak, jakby moje najskrytsze marzenie wreszcie się spełniło. Muzyki nigdy nie traktuję jako środka do zarabiania pieniędzy. Zawsze gram melodie bliskie memu sercu. Nigdy nie nastawiam się na tworzenie muzyki po to, by zbijać na niej kasę. Gram to, co mi się podoba, muzyka to nie synonim pracy. To po prostu pasja, dzięki której przy okazji mam z czego żyć" — z przejęciem opowiada Gas.

Dla wielu melomanów HIM to sztandarowy przykład komercjalizacji muzyki, "Właściwie nie wiem, co według ciebie jest komercją"- Gas spytał  z nadzieją w głosie, że oświecę jego umysł moim marnym tokiem rozumowania. Wyjaśniłam zatem, że dla mnie komercja to między inny mi fakt, że nastolatki chodzą po ulicach w koszulkach z podobizną Villego lub kupują kubki, etui na komórki, majtki z Heartagramem lub nazwą HIM. Muzycy nie skupiają się wtedy tylko na muzyce, ale także na wszelkich dobrach, które świetnie się sprzedają, a mają na celu jak najszybszą popularyzację zespołu. „Nie widzę w tym nic złego, dopóki fani chcą takie rzeczy kupować i mają do nich dostęp - odparł mój rozmówca. — Nikt nikogo nie zmusza to kupna tych produktów".




Na szczęśliwy koniec - happy end

"Nie jestem pewny, czy czasami nie odwiedzimy Polski podczas najbliższej rasy koncertowej, którą notabene, rozpoczynamy w lutym, najprawdopodobniej w Niemczech". - stwierdził Gas. Uzmysłowiłam mu, że mają „tutaj naprawdę ogromną ilość fanów, czekających na Was z wypiekami na twarzach!” Zarówno perkusista jaki reszta kapeli doskonale zdają sobie sprawę z tego faktu... "Wiem.. .Byliśmy już kiedyś w Polsce, w 2000 roku. Niestety, nie pamiętam zbyt wiele z tego pobytu, gdyż zostaliśmy w kraju zaledwie kilka dni. Jedyne, co dość dobrze poznałem, to widok z pokoju hotelowego i miejsce, w którym graliśmy (warszawski klub Stodoła, przyp.red.). Dwie rzeczy zapamiętałem jednak wyjątkowo  dobrze — macie bardzo dobry chleb i piękne kobiety!". 

Myślę, że ten ostatni argument przeważy szalę z propozycją koncertu na polskiej ziemi. Na zakończenie poprosiłam Gasa o przestanie dla fanów w RP. Cóż, może nie zabrzmiało ono zbyt oryginalnie, ale na pewno ma w sobie wymiar ponadczasowy, który każdy z nas powinien wziąć sobie głęboko do serca. Gas: „Make love, not war'". Obiecujesz, że przyjedziecie do Polski? „ W lutym zaczynamy regularną trasę po Europie i jestem raczej pewien, że odwiedzimy Polskę! Na pewno weźmiemy to pod uwagę!” Nie pozostaje nic innego, jak regularne odwiedziny strony www.heartagram.com i przeglądanie działu koncertowego...

Rozmawiała: Ewelina Potocka

sobota, 17 sierpnia 2019

sobota, 9 marca 2019

Soundi 2/2019 - tłumaczenie artykułu o Ville Valo & Agents

Kiedy Ville Valo & Agents podjęli się zadania, by dokończyć to co zaczęli Rauli Badding Somerjoki i Esa Pulliainen, wszystko poszło gładko.


Ville Valo i Esa Pulliainen reprezentują różne generacje muzyki. Mimo to wspólna praca nad piosenkami Baddinga przebiegła zaskakująco gładko.

Co zaskakujące -  nie ma tu Andy'ego McCoya (fiński muzyk, zespół Hanoi Rocks).  Kiedy przyjechaliśmy na miejsce porozmawiać o muzyce, w helsińskiej restauracji Sea Horse nadeszła właśnie pora lunchu. 
- Kiedyś ten stół był zajęty przez Esko Linnavalli (fiński muzyk) i inne zespoły jazzowe - pokazuje Esa, gitarzysta i dyrektor muzyczny grupy Agents - Nasz stół był tam z tyłu. Gdy przechodziło się przez drzwi, jako pierwszy słyszało się głos Topi Sorsakoski.
Dym tamtych czasów już dawno temu rozproszył się po sali i nie będziemy tutaj rozmawiać o Topi, byłym głównym wokaliście zespołu Agents. Tematem dzisiejszej rozmowy jest inna  legenda muzyki - Rauli Badding Somerjoki.

- Zostawić miejsce na mleko? - pyta Ville Valo, nowy główny wokalista Agents, znany z grupy HIM. Nalewa czarną kawę do białych kubków, następnie przenosimy się do oddzielnego pokoju na tyłach restauracji.
Założona w 1934 roku restauracja Sea Horse, przez dziesięciolecia była uwielbiana przez znanych ludzi takich jak poeta Pablo Neruda czy filozof Jean Paul Sartre, a także niezliczone ilości zwykłych żeglarzy, którzy przybywali na brzeg. To doskonałe miejsce by rozmawiać o muzyce, a co za tym idzie o nowym albumie Ville Valo & Agents.
Utwory na albumie oparte są na nagraniach demo autorstwa Baddinga. Były cztery kasety, jedna zaginęła. 
- To bardzo stare taśmy.  Pierwsza została nagrana w 1981 roku,  ostatnia w 1985.  Przez cały czas wiedziałem, że gdzieś leżą, ale nie pamiętałem gdzie. W końcu znalazły  się wśród śmieci w szufladzie pod stołem, w domu moich rodziców -  mówi Pulliainen - później przez trzy lata leżały w kąciku na moim biurku. Patrzyłem na nie i nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Jestem bardzo przesądny i wierzę, że na wszystko nadchodzi właściwy czas. Kiedy zdałem sobie sprawę, że już nadszedł -  natychmiast zadzwoniłem do Ville i dwa lata po tej rozmowie zaczęliśmy razem pracować.

To nie był pierwszy kontakt gitarzysty i wokalisty, pod koniec lat 90. wystąpili razem w programie  "Laulava Sydän".
- Tak, po raz pierwszy wystąpiliśmy przez kamerami bez żadnych wcześniejszych prób - wspomina Pulliainen - Nigdy nie decydowałem o tym kto zaśpiewa z nami w programie, ale to ja zasugerowałem Ville Valo. Reżyser zapytał mnie, kto moim zdaniem powinien zaśpiewać piosenki Baddinga i Ville był dla mnie jedyną opcją. Doceniałem go od dawna, wiedziałem, że rozumie ten temat chociaż nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. 
Grając w zespole HIM, Ville był głównym szefem, wokalistą i autorem tekstów. W zespole Agents jego pozycja jest nieco inna -teraz tylko śpiewa.
Wspaniale jest być częścią tego projektu, ponieważ zawsze byłem fanem grupy Agents, Baddinga i całej tej kultury - mówi Valo - Nie zawsze wiem, czy powinienem prosić o autograf, czy śpiewać? To interesująca sytuacja.





Ville Valo  & Agents nagrali album z dość zróżnicowanym zestawem utworów Baddinga, także umieszczenie na nim nowych wersji starych hitów, takich jak "Paratiisi", "Ikkunaprinsessa" czy "Tähdet, Tähdet" wydało się oczywiste. 
- Istnieje już kilka pokoleń, które nie wiedzą zbyt wiele o muzyce Baddinga - zauważa Pulliainen - Oczywiście, że mogliśmy nagrać album składający się z samych nowych, nieznanych piosenek, ale chcieliśmy przekazać młodym ludziom pełny obraz tego kim był Rauli. Ta decyzja była więc najlepsza.
Ville dodaje, że klasyków nie trzeba kopiować
- Nie kopiowaliśmy ich jeden po drugim.  Chcieliśmy im nadać nowego rodzaju głębi.  To bardzo delikatna robota. Nie chcieliśmy ich po prostu zmałpować -  chcieliśmy podejść do tego z godnością, zostawić coś od autora i dodać coś od siebie. Taka równowaga może być strasznie trudna do znalezienia. To wymaga czasu. Ważny był też wpływ Rosji - słowiańska melancholia sprawiła, że nastrój stał się wystarczająco ponury.

W tej chwili Pulliainen próbuje grać na swoim Stratocasterze (gitara elektryczna) jak na bałałajce. 
- Czasami mówię, że te nowe wersje wcale nie są nowe - śmieje się Pulliainen - są nawet bardziej staroświeckie niż poprzednie!
Album zawiera utwór "Kuihtuu kesäinen maa", w oryginalnej wersji, o której ostatnio dużo się mówi. Somerjoki zastrzegł prawa autorskie do tej piosenki w Finlandii, ale ostatnio odkryto że inna jego piosenka - "Minden Ember boldog akar lenni" jest plagiatem. Oryginał został napisany w latach 60 na Węgrzech. 
- To dość mistyczna sprawa - mówi Pulliainen - nie wiedziałem o tym gdy nagrywaliśmy "Kuihtuu kesäinen maa". Bardzo wiele różnych rzeczy mogło się tam wydarzyć. Badding podróżował na Węgry, a ja nie wiem jak to było dokładnie z tą piosenką. Sam zajmowałem się sprawami ochrony praw autorskich w krajach byłego bloku wschodniego i to nie jest łatwa praca.
- Może po prostu wpadła mu w ucho jakaś melodia -  mówi Valo. - Rauli mógł polubić jakąś węgierską piosenkę i pomyślał, że to piosenka ludowa, a potem sam napisał podobny utwór. 
- Ta historia jest tak stara jak świat - kontynuuje Pulliainen - Piosenki  osiedlają się w podświadomości i po latach mogą nagle wypłynąć na powierzchnię. Myślałem, że napisałem jedną instrumentalną kompozycję na pierwszy album Agents, ale okazało się, że ta piosenka została wcześniej napisana przez Carla Perkinsa. Jaakko Salolle pomyślał kiedyś, że skomponował coś jedynego w swoim rodzaju, ale później odkrył, że jest to bardzo podobne do pewnej polskiej piosenki. W muzyce klasycznej dzieje się to samo.
W sercu Baddinga, fińskie i słowiańskie melodie spotkały się z amerykańskim rock'n'rollem. Na płycie Ville Valo & Agents są dwie rockowe piosenki, w których śpiewa sam Rauli. 
- Pomyśleliśmy, że w tych utworach dobrze jest zostawić głos Baddinga. To tworzy wyjątkowy nastrój. 

- Kto może powiedzieć, że 'wymiata z Enzio' (chodzi tu o piosenkę Rockin' with Enzio), w piosence brzmiącej w stylu lat 70 ?
- Pomyślałem tak samo. Kim do cholery jest ten Enzio? - mówi Valo. To jest legendarna postać, Enzio, mityczne bóstwo rockowe piosenek...  Idąc tym tropem - powinniśmy czcić Enzio na ołtarzu rock'n'rolla!  To historia opowiedziana bezpośrednio z ust Baddinga. "All of you girls, you gotta go rockin' with Enzio" (tekst piosenki) - często to powtarzał. Może został ukąszony przez rock'n'rollową muchę - śmieje się Pulliainen.
Piosenki śpiewane przez Baddinga są dość skomplikowane pod względem aranżacyjnym, ale Toni Liimatta (członek zespołu Agents) zajął się komputerowymi sprawami.  Na szczęście Rauli miał w zwyczaju uderzać ręką w kolano podczas nagrywania demo, tworząc w ten sposób rytm. 

"Kirstinkulma" i "Kettu"  to dwie instrumentalne kompozycje, które jak uważa Pulliainen,  Badding napisał w 1981 roku.
- Kiedy Badding dowiedział się, że przyjadę do jego studia jako gitarzysta sesyjny, postanowił  napisać dla mnie kilka instrumentalnych kompozycji, ponieważ wiedział, że wolę grać na gitarze elektrycznej.  Wiedziałem, że są bardzo interesujące, ale Pekka Arnio, Atte Blom i ja zdecydowaliśmy wspólnie, że nie nagrywamy ich na album "Ikkunaprinsessa. Na szczęście udało nam się to zrobić teraz, bardzo lubię te kompozycje. Pokazują one wszystkie pozytywne aspekty Baddinga jako kompozytora.  Niezbyt dobrze potrafił grać na gitarze, ale udało mu się stworzyć niesamowitą muzykę instrumentalną.
"Syksyn Lapsiä" to reedycja utworu "Teema Vuodelta" z kompilacji "Kaikki Laulut", wydanej w 1997 roku.
- Chciałem spróbować, jak zabrzmiałoby to na żywo i niespodziewanie odkryłem, że brzmi cholernie dobrze. To rodzaj improwizacji, w której muzyka z definicji jest dobra.
- Na tej czwartej zaginionej taśmie oprócz "Tähdet, Tähdet" było kilka innych piosenek. Może kiedyś się odnajdzie. Jeszcze instrumentalne tango "Yö Hirsijärvellä" napisane na akordeon pozostało niedokończone. 

- Było wiele różnych przemyśleń na temat tego projektu - mówi Pulliainen. - Z jednej strony jest to hołd dla Baddinga, z drugiej - dotrzymałem obietnicy. Te utwory były przeznaczone na nowy album, w momencie gdy otrzymałem te taśmy.
Istnieje duża różnica między nowymi i starymi nagraniami demo, jest to zależne od czasu, w którym zostały nagrane. Nagrywanie w domu, kiedy wszystko można zrobić na smartfonie, to bardzo by zaskoczyło Baddinga. Swoje wersje demo nagrał na magnetofonie i usłyszeliśmy tylko jego mruczenie i klaskanie dłonią o kolano. 
- Mimo tego, że nagrania były bardzo surowe, miały naprawdę mocną atmosferę - mówi Valo - w "Tuutulaulu" i wielu innych nagraniach, oprócz głosu Baddinga,  w tle było słychać brzdęki tramwajów, ryk wiatru i krzyki dzieci bawiących się na ulicy. Niby nic specjalnego, ale słuchając tego można dostać gęsiej skórki na plecach, a włosy jeżą się na rękach. W pozytywny sposób. Słuchając tych nagrań miałem wrażenie, że otworzyłem Arkę Przymierza, tylko bez stopienia sobie przy tym twarzy, jak to miało miejsce w filmie "Poszukiwacze zaginionej Arki". "Demony" Baddinga są imponujące i zyskały reputację, więc oczywiście zastanawiałem się czy mogą zostać przeze mnie dotknięte. Można jednak zrobić własną interpretację tych piosenek. Nie są to przecież ich wersje ostateczne.

Prymitywność nagrań demo była zarówno zaletą, jak i problemem dla Valo i Pulliainena. Osiągnięcie pierwotnej idei wymagało od nich wiele pracy, jeśli chcieli zachować przy tym minimalizm nagrań. 
- Badding siedział sam w domu, śpiewał do mikrofonu i wystukiwał rytm na kolanie, mimo to nie zdefiniowało to ani jednego harmonijnego dźwięku. To były tylko podstawowe idee i frazy, ale te gotowe "ramy" wymagały starannego przetworzenia. Próbowaliśmy nadać każdej piosence jeden tor na podstawie tego, co uznaliśmy za dobre i właściwe - mówi Valo.
- Przeniesienie utworów z taśmy na album było dla nas długą podróżą - kontynuuje Pulliainen - Początkowo melodie wydawały się nieco tajemnicze, ale gdy zaczęliśmy je domontować i opisywać pojedyncze dźwięki, wyłaniał nam się ich pełen obraz.
- Kiedy piosenkarz robi takie muzyczne szkice w domu, nie myśli o tym, że będą one wyglądać dziwnie, gdy później, po jego śmierci, ktoś spróbuje je rozgryźć - mówi Valo - Ale właśnie najfajniejszą rzeczą jest w nich to, że nie są w pełni rozwinięte.  Fajnie byłoby wydać album z oryginalnymi wersjami demo, żeby ludzie mogli ich posłuchać. 
Styl muzyczny Baddinga ułatwił przetwarzanie jego pomysłów.
W jego głowie natychmiast pojawiała się cała, gotowa piosenka. Melodie A i B, przejście, refren i tekst naraz. Inspirował się w taki sam sposób jak Unto Mononen. Myślę, że utwór "Tuutulaulu" powstał właśnie w ten sposób.


W tym roku przypada 45 rocznica koncertowania Pulliainena. Występuje w Finlandii kilka lat dłużej niż Ville Valo istnieje na świecie.

Album powstał dzięki prostemu podziałowi pracy na trzy etapy. Pulliainen był odpowiedzialny za część muzyczną w swoim studio, partie grupy Agents zostały tam nagrane na taśmę analogową.  Valo nagrywał wokale w swoim domowym studio.
- Esa ciężko pracował nad swoją częścią i produkcją. Było miło zrobić to samo - mówi Valo - to było dla nas jak wspólnie "wejście do wanny" z autorem piosenek.
Na końcu Risto Hemmi, jeden z szefów studia Finnvox, zmiksował razem muzykę z dostarczonych nagrań.

Risto pracował już z nami przy nagrywaniu albumów Baddinga. Fajnie, że w naszym zespole pojawił się ktoś, kto pracował wcześniej z oryginalnym autorem piosenek. Zwłaszcza gdy tą osobą jest pierwszej klasy fiński specjalista od miksowania - mówi Pulliainen i opowiada dowcip:
- Na początku piosenki "Kettu" słychać przytłumiony głos Baddinga, którego oryginał został przeniesiony do wielościeżkowego rejestratora. Podczas procesu miksowania zauważyliśmy, że nagranie zostało powtórzone kilka razy, co się wcześniej nie zdarzyło. W przypadku nagrywania analogowego jest to zasadniczo niemożliwe, ponieważ po ponownym nagraniu na tym samym nośniku stare nagranie zostaje zniszczone. Razem z Risto pomyśleliśmy: jak to jest możliwe? Doszliśmy do wniosku, że w jakiś sposób, Chryste, to Badding przybył się z nami przywitać!
Ville Valo często nazywa Somerjoki zdrobniale - Rauli. Esa bardziej neutralnie - po prostu Badding (Rauli Badding Somerjoki to pełne imię i nazwisko - przyp.). Być może zależy to od bliskości ich serc. Ville czuje Rauli wyłącznie poprzez muzykę, a ten emocjonalny sposób pozwala mu go lepiej zrozumieć go jako artystę i osobę.
- Albumy Rauli były pierwszą muzyką, jaką usłyszałem - mówi Valo - Rodzice bardzo go kochają, teraz mam wszystkie jego płyty winylowe. 
Opowieści o Baddingu i jego muzyce są częścią życia Valo odkąd sięga pamięcią. 
- Stara rodzinna historia mówi, że kiedy byłem mały i zacząłem płakać, mój ojciec wziął mnie na ręce i kołysał śpiewając przy tym "Paratiisi", po tym przestałem. Mama opowiadała także historię o tym, jak poznała Baddinga w 1970 roku. Koncert był na ulicy w 20 stopniach mrozu, a Rauli występował w koszulce do pępka. Wszystkie dziewczyny natychmiast się w nim zakochały.

- Byłem wtedy bardzo zaskoczony, 20 lat temu, kiedy występowaliśmy razem, że 22-letni chłopak potrafił tak dobrze oddać atmosferę piosenek Baddinga. Ale teraz wszystko jest jasne - mówi Pulliainen.
Pulliainen znał Baddinga w prawdziwym życiu i teraz myśli, że tak naprawdę w ogóle go nie znał. 
-Nasza współpraca była ogromna, zarówno pod względem ilości materiału jak i czasu, ale nie mogę powiedzieć, że go dobrze poznałem. Badding to osoba, która nie ujawnia swojej prawdziwej tożsamości nieznajomym. 
Jaką osobą był Rauli?
- Miał podwójną naturę. Wrażliwą i silną jednocześnie. Silna część strzegła tej wrażliwej. To było coś w rodzaju skóry ochronnej.
Słowo "twardy" nie pojawia się w głowie w pierwszej kolejności, gdy myślisz o Baddingu. Wydawał się tak delikatny, bezbronny. 
- Za cholerę, nie! Czasami podskoczył do studia Finnvox, kiedy zmieniłem coś w muzyce. Ale było zabawnie, czasami wszystko zmieniłem całkowicie, a on nic nie powiedział. Potem znowu zmieniłem kilka dźwięków i krzyczał jak szalony. Dobrze, że nie wyrzucił mnie ze studia - wspomina Pulliainen.
- To własnie była jego trudna strona. Chodził wtedy na koncerty i wszyscy wiedzieli, że Badding jest w złym humorze i zaczyna swoją "ciężką posiadówę".
- Ile prawdy jest w filmie o Baddingu, który Markku Pölönen nakręcił w 2000 roku?
- Lubiłem go, ale faktem jest, że była to fikcyjna i fałszywa opowieść o Baddingu. Nie neguję tutaj jednak wszystkich scen, niektóre są wzięte prosto z jego życia. Zwłaszcza ta, w której byliśmy w łodzi na jeziorze.
- Co sprawiało, że  Badding był tak świetnym wykonawcą?
- Wrażliwość - mówi Valo - W starej fińskiej muzyce popularnej mężczyźni najczęściej wyglądają zbyt męsko. Nie sądzę, żeby Rauli miał problem z krzyżowaniem nóg, to nie ma nic wspólnego z seksualnością, ale raczej z jego zmysłowym wizerunkiem. Na przykład utwór "Nuori rakkaus" po prostu wbija się pod skórę i rozbija na kawałki, dlatego jest tak bardzo silny. W Rauli'm uderzyło mnie przede wszystkim to, że nie krył swoich słabości. Ta cecha dotknie do głębi dusze wielu pokoleń, ponieważ ludzkość nie starzeje się.
- Wszyscy świetni artyści mają taką cechę - dodaje Pulliainen - Obraz sceniczny Baddinga to najczęściej młody chłopak, który unika wszystkich. 

Rauli urodził się 30 sierpnia 1947 r. I zmarł w styczniu 1987 r. "Od narodzin do urodzin Baddinga" - to motto zespołu  Ville Valo & Agents.
Ogłosiliśmy ten projekt ostatniego dnia sierpnia 2018 roku. Koncerty będą kontynuowane latem 2019 r. aż do końca sierpnia. Dobrze, gdy rzeczy mają swój ostateczny termin - mówi Valo - otwarte zakończenia są okropne. 
- Nawiasem mówiąc, to dokładnie 45 lat mojego koncertowego życia. - mówi Pulliainen. Jeździ po Finlandii kilka lat dłużej niż Ville Valo istnieje na świecie. 
- Pierwsze 30 lat to fajna zabawa, a potem zobaczysz...

Kiedy pierwszy singiel "Orpolapsi Kiurun" został udostępniony do odsłuchu, pojawiło się dość dużo głosów zadowolenia. Mogło się wydawać, że ponowna współpraca Ville Valo z zespołem Agents będzie dość trudna do zrealizowania.
- Teraz takie zjawiska są popularne i jesteśmy w pewnym sensie jednym z nich- mówi Pulliainen - Organizatorzy pytali mnie od 20 lat, kiedy będziemy śpiewać ponownie z Ville. No cóż, teraz śpiewamy, a to jest cud, a cuda rodzą ludzi. Nie wiem nic o muzyce Cheek (fiński raper), ale wiem, że to także fenomen.
- Miło słyszeć, jak mówisz o nas i o Cheek'u prawie jednym zdaniu, wzdycha ze szczęściem Ville - Jesteśmy fenomenem. To ciekawe, w kontekście antropologicznego eksperymentu, kto przyjdzie na nasze koncerty. Przynajmniej nasza muzyka brzmi jak muzyka, chociaż nasza nazwa nie brzmi tak, jakbyśmy mieli grać na scenie razem .
Sądząc po wstępnej sprzedaży biletów, ten projekt naprawdę przyciąga ludzi. To sprawia, że Pulliainen zastanawia się, czy ten proces przebiega naturalnie.
- Prowadziła nas opatrzność. Stworzenie tego albumu było dla nas ogromnym projektem, nie była to najprostsza do nagrania płyta. Mimo, że było wiele zgrzytów i zawirowań, zawsze czuło się, że ktoś z zewnątrz nas obserwuje i przewodzi całemu procesowi, stawiając wszystko na swoim miejscu. 
- To bardzo rzadkie w życiu, gdy wszystko idzie dobrze i naturalnie i osiąga pożądane rezultaty - kontynuuje Valo - Kiedy wszystko idzie dobrze, nie ma potrzeby o tym dyskutować.
- Ville brzmi jak Ville, a Agents brzmią jak Agents. Dobrze, że jako artyści szybko się dogadaliśmy, choć obaj jesteśmy dość niezależnymi osobami. Kiedy robię album, mam raczej dominującą pozycję i mogę stanąć innym na gardle żelaznym obcasem. Ville ma równie mocny punkt widzenia, ale mimo to prawie nie było między nami różnicy zdań - mówi Pulliainen.
- Chyba dlatego, że cenimy sobie nawzajem naszą pracę - kontynuuje Valo - To jest ważne dla kreatywnej osoby.
- A może to dlatego, że duch Baddinga kierował projektem Ville Valo & Agents z góry? Co mógłby powiedzieć o waszym albumie?
- Prawdopodobnie nic - mówi Pulliainen - Nigdy nie powiedział nic o albumach, które razem stworzyliśmy.




ODWAŻNY ZAKRĘT
Ville Valo nie spieszy się po rozpadzie HIM. Powstanie nowa muzyka, ale Valo nie zdradza swoich sekretów.
Kiedy HIM zakończył karierę w 2017 roku, wielu uważało, że Ville Valo szybko wyda album w języku angielskim.  Tak się jednak nie stało. Wokalista nie wychylał się, a jego kolejne nagrania (piosenka  "Olet mun kaikuluotain" i album Ville Valo & Agents) zostały nagrane w języku fińskim.
- Po HIM wchodzenie na ten sam szlak byłoby głupie - Valo uzasadnia - Najlepszą decyzją było osiągnięcie punktu zwrotnego. Wymagało to położenia się na plecy i pokonania trudności.
Valo mówi, że projekt "Badding" nie jest w żadnym wypadku nagrobkiem na grób HIM.
- Esa i ja postanowiliśmy wziąć się  za te stare taśmy rok przed tym, jak położyliśmy krzyż na zespole HIM. Tak, rozwiązałem HIM, aby zostać głównym wokalistą Agents, ponieważ nikt nie był wstanie słuchać tego śpiewania po angielsku - żartuje Valo
Oczywiście, że tak nie było. Zespół HIM był tak wielką częścią jego życia, że nie byłby w stanie tak zrobić.
- Byliśmy tak młodzi, kiedy założyliśmy HIM, miało to duży wpływ na ukształtowanie się części  mojej osobowości. Nigdy nie myślałem o tym tak, że jestem tylko muzykiem HIM - to był mój styl życia i moja rodzina. 
Projekt z zespołem Agents to ważny etap w karierze Valo. Mówi, że dyski twarde w jego domowym studiu pękają już w szwach, ale nie znajduje się na nich tylko muzyka Somerjoki :)
- Nagrałem nowe piosenki po angielsku. Tylko twórca wie, co z tego wyniknie, jeśli to możliwe. Robię tylko jedną rzecz naraz i skupiam się tylko na niej. Wiele się nauczyłem podczas tego projektu z Baddingiem i będzie to miało wpływ na moją muzykę.





tłumaczenie i zdjęcia do wpisu: ja || autor fotografii z artykułu: Tero Ahonen
za ewentualne błędy przepraszam, nie odmieniałam imion bo brzmiało to dziwnie